USA – Unsettled States of America

Piszę ten tekst parę dni po helsińskim spotkaniu Trumpa z Putinem 16.07.2018 roku. Już sama zapowiedź tego spotkania wywołała w zachodnich mediach niesamowity jazgot. U nas także nie było inaczej. Dominowało straszenie nową Jałtą [1], [2], [3]. Po spotkaniu okazało się, że strach ma wielkie oczy. Byłem pewny, że po tym spotkaniu, zachodnie media wyleją na Trumpa wiadro pomyj, ale nie doceniłem ich! Wylały całe szambo! Nie ma sensu podawać linków – gdziekolwiek się nie kliknie, jest to samo. W całym tym medialnym zgiełku, brakuje jednak rzetelnej analizy tego, co się stało. Zastanówmy się zatem nad tym. Właściwie wiemy tyle, co nic. Spotkali się dwaj przywódcy największych mocarstw, zamiast szczerzyć na siebie kły i warczeć, podali sobie ręce i grzecznie pogadali ze sobą. To właściwie wszystko. I czego tu się czepiać? Czy tak nie powinno być? O co więc chodzi w całej tej medialnej awanturze? Najkrócej i najdosadniej ujął to Paul Craig Roberts w pytaniu: czy Trump jest zdrajcą, bo chce pokoju z Rosją? No właśnie – po jaką cholerę Ameryce potrzebny jest prezydent, który jeszcze nie wywołał żadnej wojny!!

Jakie były tematy rozmowy? Poruszyć miano co najmniej pięć tematów: rosyjskie mieszanie się w amerykańskie wybory (!?), sytuację w Syrii, kontrolę zbrojeń, „aneksję” Krymu i sankcje gospodarcze wobec Rosji.

Nie mam zamiaru tracić czasu na zarzuty rosyjskiej manipulacji wyborczych w USA. Każdy zdrowy na umyśle człowiek musi się tu jedynie postukać w głowę. Jak niby te manipulacje miałyby wyglądać? Tych parę prywatnych ogłoszeń w prasie i na stronach mediów społecznościowych miałoby przekonać setki tysięcy lub nawet miliony wyborców w USA i zmienić wyniki wyborów??? Już sam taki zarzut świadczyłby o tym, że amerykańskie społeczeństwo nie ma zaufania do własnych mediów. Że Rosja ma mieć jakieś „kwity” na Trumpa, którymi może go szantażować? To dziecinne! Podobnie jak było z miejscem urodzin Obamy. Stanowisko przywódcy największego mocarstwa to nie stanowisko stróża nocnego (przepraszam wszystkich stróżów nocnych)! Ci ludzie są sprawdzani na wszelkie możliwe sposoby. Każdy dzień życiorysu, każdy zarobiony i wydany dolar! I robią to nie tylko służby specjalne! Opozycja także szuka i stara się do wszystkiego przyczepić.

Jakie były wyniki rozmowy? Czy korzystne dla Rosji? Absolutnie nie! Nawet nie wspomniano słowem o zniesieniu sankcji. Podobnie było z uznaniem „aneksji” Krymu i sytuacją na Ukrainie. Jeszcze nie wiadomo, co ustalono w sprawie Syrii i kontroli zbrojeń, ale nie sądzę, że Rosja wiele na tym polu ugrała. Może nieco w Syrii, ale o tym za chwilę. Właściwie nadal jest więcej pytań niż odpowiedzi. Na podstawie tego, co na razie wiemy, absolutnie nie można powiedzieć, że Trump w jakiś sposób zdradził interesy Ameryki. Podobnie, jak Kim z północnej Korei, Putin, jak na razie, może jedynie pochwalić się tym, że zechciano z nim rozmawiać.

Już parę razy wspominałem, że Putin jest dla Rosji darem niebios, a wysłannikiem piekieł, dla Zachodu. Era pijanicy – Jelcyna przyzwyczaiła Zachód do tego, że z Rosją można zrobić prawie wszystko: rozkradać dobra naturalne, zmuszać do jednostronnego rozbrojenia, łamać porozumienia i rozszerzać NATO o państwa Europy Wschodniej, destabilizować kraj, demoralizować społeczeństwo. Putin skończył z tym i w dużej mierze przywrócił Rosji poczucie bycia mocarstwem. Zachód najwyraźniej nie ma zamiaru się z tym pogodzić. Cały czas można zaobserwować co najmniej pięć punktów, które wyróżniają politykę Zachodu, a szczególnie USA wobec Rosji:

– amerykańskie przygotowania do wojny przeciw Rosji na terenie Europy zachodniej. Część wschodniej Europy (nasz kraj) sama się do tego pali.

– oddzielenie Rosji od Europy zachodniej poprzez rozpalanie konfliktów pomiędzy państwami dawnego Układu Warszawskiego i Rosją.

– rozniecanie konfliktów zbrojnych na granicach Rosji, w miejscach, gdzie mogłyby rozszerzyć się na jej terytorium (Ukraina i Gruzja).

– kwestionowanie demokracji i praworządności w Rosji, aby podważyć praworządność tamtejszych rządów.

– niedopuszczanie do traktowanie Rosji, jako równoprawnego partnera, który mógłby w jakiś sposób podważać amerykańską dominację.

Nie widać, aby Trump odchodził od któregoś z tych punktów.

Ale cała ta medialna wrzawa pokazała nam jedną rzecz, na którą prawie nikt nie zwraca uwagi: USA są podzielone, jak nigdy od czasów wojny secesyjnej. To nie są już „Unites States” – Stany Zjednoczone! Do tej pory, obojętnie jaki prezydent został wybrany, była jakaś ciągłość. Obie partie – republikanie i demokraci, były lewym i prawym skrzydłem tego samego amerykańskiego orła. Teraz coś gotuje się pod powierzchnią. Dlatego określiłem je (aby zachować w skrócie „U”), jako „Unsettled States” – Niespokojne Stany. Nad okolicznościami wyboru Trumpa zastanawiałem się już wcześniej [1], [2], [3]. Nadal zastanawiam się nad tym, kto za nim stoi. Musimy zrozumieć, że prezydent USA ma wprawdzie ogromną władzę, ale nie ma władzy absolutnej, nie jest dyktatorem. Jest także niewolnikiem oligarchii – sprawującej de facto rządy w USA. Nie jest także „człowiekiem znikąd”. Zawsze jest przedstawicielem jakiejś grupy interesu, która sfinansowała mu medialny cyrk, zwany kampanią wyborczą. Do tej pory różnice między tymi grupami były marginalne, teraz wszystko wskazuje na to, że gra idzie o większą stawkę. Pytanie, o jaką? Nie sądzę także, że Trump jest takim idiotą, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, czym ryzykuje, prowadząc swoją politykę. Musi wiedzieć, że stoi za nim siła, która jest w stanie go obronić. W dużej mierze podzielam opinię Thierry Meyssana, że Trump został wyniesiony do władzy przez środowiska, które chcą powrotu do amerykańskiej dominacji poprzez gospodarkę, a nie poprzez rozniecanie nowych wojen [1], [2]. Oczywiście, jak to trafnie zauważył, wspomniany wyżej Paul Craig Roberts, jest to wbrew interesom kompleksu przemysłowo-zbrojeniowego. A to jest już praktycznie wyrok śmierci! Aby w jakiś sposób odsunąć śmiertelne zagrożenie, podsuwa się mu zagraniczne zamówienia [1], [2], mające zrównoważyć zmniejszenie własnych zamówień. Temu celowi służy także wymuszanie na partnerach z NATO zwiększanie budżetów obronnych oraz straszenie zabraniem amerykańskiego „parasola obronnego” i pozostawieniem sam na sam z rosyjskim niedźwiedziem. To także ma napędzić nowych klientów.

Że taki jest cel grupy, która wyniosła do władzy Trumpa, świadczą także działania administracji mające na celu zmniejszenie amerykańskiego deficytu handlowego (m. in. wojna celna) i naciski na przemysł do tworzenia nowych miejsc pracy.

Czy odzyskanie światowej dominacji poprzez gospodarkę i związane z tym stworzenie nowych miejsc pracy, może się udać? Na pewno nie. A przynajmniej nie tymi metodami. Jedno jest pewne – metody te nie stworzą w USA miejsc pracy (o ile w ogóle jakieś stworzą), z których dałoby się wyżyć. Już dzisiaj kraj ten ma ogromne problemy społeczne, które coraz szybciej się pogłębiają: narkomania [1], [2], wzrost samobójstw czy bezdomność dotykająca nawet ludzi pracujących [1], [2], ponad 40 milionów, których nie stać na jedzenie. O tak oczywistych i typowych dla USA rzeczach jak ogromna przestępczość czy problemy rasowe nawet nie warto wspominać. Do tego dochodzi jeszcze rozpadająca się infrastruktura, której od całych dziesięcioleci nie tknęła niewidzialna ręka rynku, upadające szkolnictwo, system ochrony zdrowia, system emerytalny… Właściwie nie można wymienić niczego, co funkcjonowałoby bez zarzutu. Nawet przemysł zbrojeniowy dostarcza jedynie knoty! Wszystko to pogłębiają problemy międzynarodowe związane z ogromnym deficytem handlowym i zadłużeniem.

Trzeba sobie szczerze i otwarcie powiedzieć, że są to problemy systemowe, których nie rozwiąże wybór takiego, czy innego rządu. Takie problemy, jak do tej pory, zawsze i wszędzie rozwiązywały jedynie wojny i rewolucje. Klasy, będące beneficjentami takiego systemu, nigdy nie ustępują dobrowolnie. Dopiero katastrofa może coś zmienić.

Aha, wspominałem o Syrii… Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości – ekspertyza prawna niemieckiego Bundestagu mówi wyraźnie, że rosyjska obecność w Syrii jest zgodna z prawem i służy zachowaniu pokoju, obecność USA jest nielegalna, służy wywołaniu wojny i destabilizacji kraju. Rosyjska obecność w Syrii jest coraz częściej postrzegana, jako element stabilizujący dla całego bliskiego wschodu. Dostrzegł to także Izrael. Zauważyliście Państwo jak często Netanjahu jeździ ostatnio do Moskwy? Chyba nawet częściej niż do Waszyngtonu! Na ostatniej paradzie zwycięstwa, 9 maja 2018 roku, nawet zasuwał w nieśmiertelnym pułku z portretem rosyjskiego Żyda walczącego w szeregach Armii Czerwonej! Strona rosyjska także nie zostaje dłużna i mówi coś, co miłe dla uszu w Izraelu: że w wypadku irańskiej agresji, Rosja będzie po stronie Izraela [1], [2]. Wprawdzie bezpośredni atak irański jest praktycznie niemożliwy, ale możliwy jest atak pośredni, poprzez irańskie siły walczące w Syrii i wspomagające siły rządowe. Z pewnością był to jeden z tematów rozmowy Trumpa z Putinem. Zwłaszcza, że temat ten dotyczy Trumpa niejako osobiście – jego zięć, Jared Kushner, próbuje doprowadzić do pokoju na bliskim wschodzie [1], [2]. Rosja ma wprawdzie spore możliwości wpływania na Iran, ale nie są to możliwości nieograniczone. Z pewnością nie chciałaby także osłabiać swego sojusznika Assada i doprowadzać do wycofania irańskich bojowników z Syrii. Zdaje się, że już raz polecałem stronę voltairenet.org. Jeśli kogoś interesują sprawy bliskiego wschodu, jest to bodajże najlepsze źródło. Śledzę ją już od wielu lat i zaskakująco wiele ich przepowiedni sprawdziło się. Kto wie, czy nie sprawdzi się także przepowiednia wysłania rosyjskich wojsk lądowych do Syrii (jak na razie jest tam oficjalnie jedynie lotnictwo i siły pomocnicze – głównie saperzy i personel medyczny). Siły te, rozlokowane wzdłuż granicy syryjsko-izraelskiej byłyby rodzajem buforu chroniącego Izrael przed atakami irańskich bojowników. Ciekawe, jaką cenę gotowe są zapłacić USA i Izrael. Поживём – увидим pożyjemy – zobaczymy.