Kapitalizm

Zaczynamy zatem (mam nadzieję) rozumieć procesy zachodzące w systemie gospodarczym, których przyczyną jest obecny sytem monetarny. Zastanówmy się teraz nad kolejnym pojęciem, które stało się dla jednych synonimem dobrobytu, dla innych zaś nędzy. A mianowicie nad tym,

co to właściwie jest kapitalizm?

Według obecnej terminologii (n.p. w Wikipedii) Kapitalizm to system ekonomiczny oparty na prywatnej własności, wolnym obrocie towarami i usługami oraz na wolnej konkurencji pomiędzy podmiotami. Tutaj znów polecam lekturę dużo pełniejszej wersji angielsko- lub niemieckojęzycznej. Już pierwsze kryterium – prywatna własność może budzić wątpliwości. Gdy popatrzymy na ogromną większość obecnych firm, nie będziemy w stanie wskazać ich właścicieli. Nie są nimi ich menadżerowie. Są oni zwykłymi najemnymi pracownikami. Owszem, otrzymują często część wynagrodzenia w formie akcji firm, którymi kierują, jest to jednak ułamek procenta ogólnej ilości udziałów. Reszty udziałowców często nie da się określić. Co można na przykład powiedzieć o własności firm, których większościowymi udziałowcami są fundusze emerytalne lub wszelakiej maści fundusze inwestycyjne, grupujące oszczędności często milionów ciułaczy? Do jakiej ilości właścicieli możemy właściwie mówić o własności prywatnej, a od jakiej jest to już własność społeczna? Dawny obraz kapitalisty-właściciela praktycznie już nie istnieje. Spotyka się go jedynie w wypadku niewielkich firm.

Podobnie z wolnym obrotem towarami i usługami. Jest on w miarę wolny jedynie dla ogromnych ponadnarodowych korporacji, mających możliwość operowania na całym świecie. Małe firmy nie stać na kosztowne kampanie reklamowe na drugim końcu świata, bez których nikt nie będzie wiedział o ich istnieniu. To wpływa także na ostatni punkt – wolną konkurencję. Małe firmy, nawet najbardziej innowacyjne i efektywne nie mają żadnej szansy w konkurencji z tymi ponadnarodowymi molochami. Wcześniej czy później zostaną zniszczone lub wchłonięte przez któryś z nich. Istnieją one jedynie tam, gdzie nie stanowią zagrożenia – w obszarze lokalnym i tam, gdzie rynek jest zbyt mały dla ogólnoświatowych gigantów. A przede wszystkim nie stać je na korumpowanie rządzących – eufemistycznie nazywane lobbingiem.

Termin w Wikipedii pasuje więc bardziej do pojęcia „gospodarka wolnorynkowa” niż „kapitalizm”. Kapitalizm, jak sama nazwa wskazuje, powinien mieć coś wspólnego z kapitałem…

Innym elementem wolnej konkurencji jest także coś, o czy w ogóle nie myślimy. A mianowicie konkurencja między kapitałem, czyli pieniądzem, a towarem. Pieniądz w naszym rozumieniu jest elementem neutralnym, służącym do rozliczeń. Jednak w gospodarce ma on uprzywilejowaną rolę w stosunku do towarów. Zauważył to już w połowie 19. wieku Pierre-Joseph Proudhon. Pieniądz nie psuje się, nie ulega rozkładowi, nie trzeba go (często kosztownie) magazynować, nie starzeje się i nie wychodzi z mody. Posiadacz towarów musi znależć na nie odbiorców, posiadacz pieniędzy nie ma takiego problemu. W takiej samej sytuacji są producenci – są zdani na łaskę i niełaskę posiadaczy kapitału. Gdy chcą zmodernizować firmę lub wprowadzić na rynek nowy produkt, najczęściej nie posiadają sami wystarczającej ilości pieniędzy. Zmuszeni są wtedy do akceptacji warunków dyktowanych przez kapitał. Pieniądz, a co zatem idzie jego posiadacze, są więc w znacznie korzystniejszej sytuacji niż producenci towarów. Nie można tu zatem mówić o wolnej konkurencji, jaką mamy w definicji kapitalizmu. To posiadacze kapitału dyktują warunki dla udzielanego kredytu! Kredyt jest oprocentowany i to oprocentowanie możemy nazwać kosztami. Te koszta obciążają konsumentów i przedsiębiorców, którzy dla swoich potrzeb zmuszeni są do zaciągania kredytów. Oprocentowanie zabiera więc pieniądze tym, którzy mają ich za mało i daje je tym, którzy mają ich nadmiar!

Możemy więc śmiało podać nową definicję kapitalizmu, która równocześnie dokładnie pasuje do nazwy:

kapitalizm to system polityczny, społeczny i gospodarczy, którego celem jest zapewnienie dochodów posiadaczom kapitału. Dochodów, które wynikają tylko z samego faktu posiadania owego kapitału. Punkt.

Definicja ta będzie prawdziwa niezależnie od formy własności środków produkcji, gdyż nawet firmy państwowe lub w taki czy inny sposób uspołecznione, też w obecnym systemie muszą brać kredyty i płacić od nich odsetki.

Wiem, nie bardzo to pasuje do naszych utartych wyobrażeń o kapitalistach. Stawiamy tu znak równości pomiędzy fabrykantem a kapitalistą. Może tak być, ale nie musi. Jak pokazują studia obecnych struktur (faktycznej) władzy, klasa (mówiąc w uproszczeniu) fabrykantów, jest podporządkowana klasie posiadaczy kapitału. Już widzę oburzonych marksistów, którzy powiedzą, że tylko prywatna własność środków produkcji umożliwia akumulację kapitału. W początkowej fazie faktycznie czasem tak jest. Ale tylko czasem. Gdy popatrzy się na proces powstawania banków, zauważy się, że ich właściciele nigdy niczego nie wyprodukowali. Nie byli właścicielami żadnych fabryk. Kapitał zdobywali zawsze(!!) poprzez oszustwo lub zawłaszczenie. Czasem jednak także z fabrykantów zaczyna się wyodrębniać grupa, dla której posiadanie (w ogólnym rozumieniu) środków produkcji nie jest celem samym w sobie. Nie ma ochoty ryzykować, że może zostać wyparta z rynku przez konkurencję, że nastąpi zmiana gustów klientów, nie chce „użerać się” z pracownikami. Ogranicza się ona wyłącznie do pomnażania posiadanego kapitału. Sam Marks pisał o tym w trzeciej księdze „Kapitału”, jednak nie analizował głębiej ani tej klasy, ani tego procesu. W jego czasach stanowił on zresztą margines. Nie można jednak mówić o jego niewiedzy na ten temat! W liście do J. B. V. Schweitzera, w którym rzekomo (piszę „rzekomo”, bo poza inwektywami nie znalazłem w nim prawie żadnych argumentów) rozprawia się z niektórymi tezami Proudhona, między innymi także na temat pieniędzy, pisze wyraźnie:

Aber das zinstragende Kapital als die Hauptform des Kapitals betrachten, aber eine besondere Anwendung des Kreditwesens, angebliche Abschaffung des Zinses, zur Basis der Gesellschaftsumgestaltung machen wollen, ist eine durchaus spießbürgerliche Phantasie.” – ale postrzeganie <przez Proudhona> kapitału pochodzącego z odsetków jako główną formę kapitału, postulat szczególnego zastosowania kredytu, likwidacji oprocentowania jako bazy do przebudowy systemu społecznego, to drobnomieszczańska fantazja (tłumaczenie moje).

Marks analizował dwa możliwe warianty obrotu gospodarczego:

– Wymianę różnych towarów o tej samej wartości według schematu Towar -> Pieniądz -> Towar

– Gdy zamiast pieniądza wchodzi kapitał schemat ten zmienia się diametralnie Kapitał -> Towar -> Większy Kapitał

Większy kapitał oznacza w tym wypadku kapital wyjściowy powiększony o tak zwaną wartość dodaną lub dodatkową będącą różnicą między ceną sprzedaży a kosztami produkcji.

Marks słusznie uważał, że przyrost wartości nie wynika z obrotu towarowego, gdyż wartość dodana, jaką uzyskuje kapitalista, jako sprzedawca, zostaje zniwelowana w momencie, gdy występuje on jako kupujący. Przyrost wartości musi według niego wynikać z użycia zakupionego towaru (surowca lub półproduktu) i pracy ludzkiej wykonanej w celu jego przetworzenia w inny produkt. Aby taki proces mógł zaistnieć konieczne jest według Marksa istnienie klasy nie posiadającej do sprzedaży niczego poza swoją pracą. Przedstawiciela takiej klasy nazwał Marks (z pewną dozą cynizmu) „doppelt freie Lohnarbeiter” – podwójnie wolny pracownik najemny. Wolny, gdyż w przeciwieństie do niewolników sam decyduje o sprzedaży swojej pracy i „wolny” jest także od posiadania środków produkcji, które umożliwiałyby mu samodzielne utrzymanie. Postawił więc praktycznie znak równości pomiędzy wartością dodaną a oprocentowaniem. Uczepił się za to jak rzep psiego ogona do prywatnej własności środków produkcji, a za nim czynią to do dziś nie tylko marksiści, ale także ich przeciwnicy podnoszący prywatną własność do rangi świętości (ileż to razy słyszymy o „nienaruszalnym świętym prawie własności”). Owszem, prywatna własność środków produkcji jest niezmiernie ważna dla każdej klasy rządzącej. Stanowi ona w jej ręku środek nacisku zarówno na państwo, jak i na społeczeństwo. Środki produkcji w formie zarówno fabryk, jak i ziemi uprawnej, dają „utrzymanie” zarówno społeczeństwu – w formie miejsc pracy, jak i państwu w formie podatków. Jakiekolwiek zakłócenia w ich funkcjonowaniu powodujące na przykład masowe zwolnienia lub braki w dostawach towarów lub żywności, mogą natychmiast skłonić do ustępstw zarówno każdy rząd, jak i całe społeczeństwo, które zgrzytając zębami zaakceptuje obniżki płac, wydłużenie czasu pracy lub ograniczenia świadczeń socjalnych, byle zachować miejsca pracy. Obecnie owe środki produkcji są jednak częściej wykorzystywane, jako środek nacisku nie bezpośrednio przez ich właścicieli, ale przez kapitał, za pośrednictwem właścicieli. Fabrykanci są tu tylko ogniwem pośrednim i chłopcem do bicia, gdyż na nich skupia się gniew społeczeństwa. Wszyscy będą wskazywać palcem na fabrykanta, który zwolnił setki ludzi, ale nie wiedzą o tym, że uczynił to, bo zmieniły sie warunki kredytowania. Tak więc sama własność środków produkcji nie jest dla właścicieli kapitału warunkiem koniecznym dla ich użycia do nacisku na społeczeństwo i rządy.

Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, co do tego, kto tak naprawdę sprawuje władzę, polecam lekturę raportu komisji śledczej Kongresu USA, badającej przyczyny kryzysu z roku 2008. Jako osoby odpowiedzialne, wymienieni są tam z nazwiska i funkcji tylko najwyżsi przedstawiciele instytucji finansowych USA. Wszyscy ci ludzie albo pozostają nadal na swoich stołkach, albo byli na nich do końca swoich kadencji i obecnie zajmują inne odpowiedzialne stanowiska. Czy potrzebny jest bardziej wymowny dowód! Nie inaczej było w innych częściach świata.

Gdy patrzymy na to wszystko, co się wokół dzieje, zupełnie inaczej rozumiemy zdanie Lwa Tołstoja z epilogu „Wojny i Pokoju” (nie mam pod ręką polskiego wydania, a w internecie znalazłem tylko rosyjskie):
общие историки только тогда будут золотом, когда они будут в силах ответить на существенный вопрос истории: что такое власть?” – historyków będzie można ozłocić, gdy będą w stanie odpowiedzieć na najważniejsze pytanie historii: co to jest władza? (tłumaczenie moje – nie całkiem dosłowne)

Innym błędem Marksa było twierdzenie, że „motorem napędowym” kapitalizmu jest zysk. Prędzej powiedzieć jednak można, że tym motorem jest wykładniczo rosnący kapitał i bezlitosny przymus, pod jakim stoją kredytobiorcy, zapewnienia mu oprocentowania poprzez produkcję i konsumpcję towarów i usług.

Nie jest też prawdą stawianie na równi kredytodawcy i udziałowca w firmie. Poprzez udzielenie kredytu nie staje się on jej współwłaścicielem – jak to się dzieje na przykład przy zakupie akcji. Akcjonariusz ma prawo współdecydowania, kredytodawca nie (przynajmniej nie jawnie i bezpośrednio). Akcjonariusz może otrzymać dywidendę, ale tylko wtedy, gdy firma wypracuje zysk, kredytodawca żąda swoich procentów niezależnie od sytuacji firmy. Akcjonariusz inwestuje swój kapitał na czas nieograniczony, kredytodawca udziela kredytu na ściśle określony okres czasu.

Dalej ->