Początek

Tak więc, jak już wspomniałem, aby zrozumieć teraźniejszość, musimy najpierw spojrzeć w przeszłość, bo to ona ukształtowała obecną rzeczywistość i to w niej ukryta jest geneza obecnego kryzysu. Nie jest to jednak takie proste, bo zawsze pojawia się wtedy pytanie: od czego zacząć? Najlepiej

zacznijmy więc od początku.

Można powiedzieć, że wraz z końcem drugiej wojny światowej zakończył sie także Wielki Kryzys, który w dużej mierze do tej wojny doprowadził. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że wojna jest metodą rozwiązywania kryzysów! Jednak coś jest w ludzkiej naturze, że potrzeba milionów zabitych i morza krwi, aby pójść po rozum do głowy. W wielu pobieżnych i – nie waham się powiedzieć – prymitywnych analizach twierdzi się, że to ogrom zniszczeń wojennych był motorem napędowym powojennego rozwoju gospodarczego. Tak mogło by się zresztą na pierwszy rzut oka wydawać i po części rzeczywiście tak było. Ale tylko po części! Ten wyjątkowy w dziejach ludzkości okres prosperity, jaki dotknął w latach 1950-1970 USA, Zachodnią Europę i część Azji był wypadkową wielu czynników natury politycznej, społecznej, ekonomicznej i naukowej. Główny, moim zdaniem, element tej mozaiki powstał jeszcze długo przed wojną i był nim Fordyzm. W polskiej Wikipedii jego opis jest bardzo krótki i ogranicza się tylko do metody produkcji w formie taśmy produkcyjnej. Polecam wersję angielsko- lub niemieckojęzyczną, gdzie pełniej opisano to pojęcie. Oprócz nowych metod produkcji był to przede wszystkim także przełom w myśleniu kapitalistycznym. W uproszczeniu można powiedzieć, że masowa produkcja musiała znaleźć masowego odbiorcę. Henry Ford zrozumiał, że naprawdę dobry interes można zrobić wtedy, gdy producenci będą równocześnie konsumentami swoich produktów. W początkowym okresie kapitalizmu produkowano praktycznie tylko dla klas uprzywilejowanych. Ilość odbiorców była ograniczona, sprzedawano więc niewiele i drogo. Rynek szybko się nasycał, a nawet niewielkie zmniejszenie liczby odbiorców było mocno odczuwane przez producentów i prowadziło do kryzysów i bankructw. Ford postawił wszystko na głowie. Przy pomocy zmian w organizacji produkcji (między innymi właśnie taśmy produkcyjnej) zwiększył ilość, poprawił jakość i drastycznie obniżył koszty wytwarzania. Równocześnie podniósł płace robotników na tyle, że przynajmniej część z nich, mogła sobie na wytwarzany przez siebie produkt pozwolić. W czasie, gdy regułą był 12-godzinny dzień pracy za jednego dolara dziennie, płaca minimalna u Forda wynosiła pięć, a później sześć dolarów za ośmiogodzinny dzień pracy przez pięć dni w tygodniu! Były także ciemne strony tego systemu, ale to inna historia – natury bardziej moralnej niż ekonomicznej. Masowa motoryzacja uruchomiła prawdziwą lawinę. Musiała powstać sieć rafinerii i stacji benzynowych, drogi, mosty i tunele, sieć stacji napraw. Podróżujący ludzie musieli po drodze coś zjeść i odpocząć – powstały więc sieci przydrożnych zajazdów i hoteli. Można mnożyć następne elementy. Jest ogólnie przyjmowane i śmiało można się z tym zgodzić, że właśnie masowa motoryzacja była, i po części nadal jeszcze jest, motorem napędowym gospodarki wielu krajów.

Zmiany w metodach produkcji zbiegły się ze zmianami w naukach ekonomicznych. Ich sztandarową postacią był John Maynard Keynes. Propagowana przez niego myśl, w pewnym sensie uzupełniała fordowską ideę masowego odbiorcy. W rolę kapitalisty wkraczało tu jednak państwo, które w okresie zastoju gospodarczego, poprzez inwestycje – głównie w infrastrukturę kraju – tworzyło miejsca pracy i dochody dla masy nowych konsumentów, którzy wydając zarobione pieniądze, tworzyli w ten sposób dalsze miejsca pracy i napędzali koniunkturę. Myśli Keynsa były w pewnym sensie naukowym uzasadnieniem tego, co kilka lat wcześniej wprowadził w życie Franklin Delano Roosevelt w swoim „nowym rozdaniu kart” (New Deal). Keynsowska „Ogólna Teoria Zatrudnienia, Procentu i Pieniądza” ukazała się w 1936 roku, reformy związane z New Deal rozpoczęto w 1933 roku. W odróżnieniu od Keynsa, Roosevelt odrzucił jednak zadłużenie państwa (deficit spending), jako główną metodę pozyskiwania środków na inwestycje, a postawił na w miarę zrównoważony budżet i wyśrubowaną politykę fiskalną. Podatki w USA, były więc od 1933 roku aż do czasów Reagana na wysokim poziomie i najwyższa stawka podatkowa wynosiła do 1963 roku niewiarygodne 91% (to nie pomyłka! Między dziewiątką a jedynką nie ma przecinka! Kto nie wierzy: źródło1 albo źródło2 ), a potem do 1981 roku 70%. Miało to tę dobrą stronę, że w okresie tym Amerykanie byli społeczeństwem relatywnie egalitarnym, bez tak drastycznych różnic majątkowych jak w chwili obecnej. W 1970 roku zarobki członków zarządów dużych firm były ok. 30 razy wyższe od średnich zarobków pracowników. Obecnie są 263 razy wyższe. USA były wtedy potęgą, którą stać było na wysłanie człowieka na księżyc. Dzisiaj są zdane na łaskę dawnego wroga klasowego, aby w ogóle polecieć w kosmos! Równocześnie uniknięto nadmiernego zadłużenia państwa i późniejszej spłaty zaciągniętych kredytów. Zadłużenie USA, spowodowane głównie kosztami wojny, zredukowano po jej zakończeniu także przy pomocy innych elementów fiskalnych, głównie tzw. „financial repression”. Metoda ta doprowadziła do redukcji amerykańskiego długu ze 120% PKB w 1945 roku do 50% w 1955 roku, przy czym 2/3 długu zredukowano w samych tylko latach 1946 – 1949! Co dzisiaj wydaje się niewiarygodne, spłacili go głównie ludzie bogaci, a nie biedni! Inną – jak na amerykańskie warunki rewolucyjną – nowością było wprowadzenie elementów państwa opiekuńczego. Regulował je Social Security Act, który wprowadzał (prawie) powszechne ubezpieczenie emerytalne i ubezpieczenie od bezrobocia. Inną bardzo ważną zdobyczą społeczeństwa było wprowadzone w 1935 roku prawo do organizowania się w związki zawodowe i prawo do strajku (tzw. Wagner Act). W 1938 roku wprowadzono wywalczony już przez nowe związki Fair Labor Standards Act regulujący płacę minimalną, czas pracy i zakazujący pracę dzieci. Większość z tych reform była przeprowadzona w Europie już dużo wcześniej, jednak w USA była to prawdziwa rewolucja. New Deal był, i nadal jest krytykowany. Przede wszystkim zarzuca mu się państwowy interwencjonizm w gospodarkę. Wielu jego krytyków uważa także, że przedłużył on okres depresji gospodarczej. Jako koronny argument przytacza się często słowa Henryego Morgenthau – ministra finansów w rządzie Rooswelta, który w maju 1939 roku stwierdził: „I say after eight years of this Administration we have just as much unemployment as when we started. … And an enormous debt to boot.” – Po 8 latach mamy takie samo bezrobocie, zwiększyły się tylko długi państwa. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że wszystkie zmiany w historii ludzkości musiały pokonać pewien okres, nazwijmy to, inercji społecznej. Obie strony, zarówno ta, co zyskuje, jak i ta, co traci, muszą się dostosować do nowej sytuacji i nauczyć się w niej funkcjonować. Nie inaczej było i w tym wypadku. Reformy prospołeczne miały zawsze za przeciwników bogate warstwy społeczeństwa, wyposażone w możliwości blokowania niewygodnych dla nich zmian. Tylko niesłychanemu poparciu społeczeństwa, strachowi establishmentu przed, wywołaną długotrwałym kryzysem, radykalizacją nastrojów społecznych (ówczesna prasa bez osłonek pisała, że w każdej chwili w USA może wybuchnąć rewolucja) oraz paradoksalnie także wybuchowi drugiej wojny światowej i (przede wszystkim gospodarczemu) zaangażowaniu się w niej Ameryki zawdzięcza się, że proces ten nie uległ zahamowaniu i odwróceniu. Innym czynnikiem, który pomógł warstwom posiadającym zaakceptować nową sytuację był plan Marshalla. Polegał on na pomocy gospodarczej w formie surowców, środków produkcji a przede wszystkim żywności dla wyniszczonej wojną Europy. Pomógł on gospodarce amerykańskiej, nastawionej na produkcję wojenną, przestawić się na potrzeby cywilne. Zapewnił jej też nowych odbiorców oraz w połączeniu z „G.I. Bill” dał zatrudnienie tysiącom żołnierzy wracającym z wojny. Gospodarka w USA i w Europie zaczęła się tak szybko rozwijać, że w niektórych krajach zaczynało nawet brakować rąk do pracy. Pracownika trzeba było cenić! Organizowanie się robotników w związki zawodowe, nie było więc już tak źle widziane przez pracodawców. Pracodawcy i pracownicy przestali też postrzegać się w roli „wrogów klasowych”, lecz partnerów, współodpowiedzialnych za dobro przedsiębiorstwa, a także kraju. Rozwinął się korporacjonizm. Trudno powiedzieć, czy myślenie takie nie było w dużym stopniu wymuszone istnieniem ZSRR i bloku państw komunistycznych. Przepływ informacji nie był wtedy tak szybki i tak nieskrępowany jak w chwili obecnej i wielu, szczególnie młodych, lewicowo nastawionych ludzi na Zachodzie miało dość (delikatnie mówiąc) wyidealizowany i odbiegający od prawdy, obraz życia za żelazną kurtyną (nie inaczej było po drugiej jej stronie!). Z dużym prawdopodobieństwem można jednak twierdzić, że tolerowanie samoorganizacji społeczeństwa było także elementem ówczesnej wojny ideologii. Proces ten doprowadził do tego, że płace pracowników rosły wraz z wydajnością produkcji i w ten sposób dodatkowo napędzały dalszy rozwój gospodarczy. Jak widać nie było to aż tak niekorzystne dla producentów, bo duża część tych pieniędzy trafiała do obrotu gospodarczego i w ten sposób z powrotem do ich kieszeni.

Zmiany społeczne zaowocowały też zmianą stylu życia milionów ludzi. Pojawiło się zapotrzebowanie na nowe domy i mieszkania o standardach, na jakie jeszcze do niedawna mogli sobie pozwolić tylko ludzie bogaci. Te mieszkania wymagały wyposażenia w meble – zaczęto je także wytwarzać metodami przemysłowymi. Pojawiło się też wiele nowych elementów wyposażenia mieszkań – tzw. sprzęt gospodarstwa domowego: odkurzacze, lodówki, kuchnie, pralki, radia, telewizory. To wszystko tworzyło nowe miejsca pracy i nowych odbiorców. Zmiany w stylu życia doprowadziły też do powstania nowych gałęzi przemysłu, dotychczas nieznanych. Samochody i system płatnych urlopów doprowadziły do powstania przemysłu turystycznego, który po rozwoju komunikacji lotniczej jeszcze szybciej zaczął się rozwijać. Nowe style w muzyce stworzyły masowego odbiorcę, który chciał jej słuchać nie tylko na koncertach – powstał więc przemysł muzyczny. Z muzyką tą narodziły się też mody na nowe stroje i obyczaje, które poprzez częste zmiany też napędzały koniunkturę.

Inną zmianą społeczną o ogromnym znaczeniu była też emancypacja kobiet. Tu wrócę do tego, co napisałem na początku, o naszej niewiedzy o Zachodzie. Mało się o tym w Polsce wie i mówi, ale na tym polu nie mamy się czego wstydzić. Oczywiście nie wszystko było i jest idealne, ale już w przedwojennej Polsce pozycja kobiety była ewenementem na tle Europy i świata. Dość powiedzieć, że prawa wyborcze (na początku tylko bierne!) kobiety w Europie uzyskały dopiero po wojnie (w Szwajcarii dopiero w 1971 roku) a jeszcze w latach siedemdziesiątych, na przykład w Niemczech, kobieta musiała mieć zgodę męża na podjęcie pracy lub nawet zrobienie prawa jazdy! Ale zmiany w pozycji społecznej kobiet, które stały się pełnoprawnymi obywatelami i konsumentami, miały swoje dochody i mogły nimi dysponować, uczyniły z nich pożądanego odbiorcę wielu produktów adresowanych wyłącznie dla nich.

Powstanie wielu nowych produktów było możliwe tylko dzięki postępowi w nauce i technice. Przemysł i państwa finansowały wiele badań naukowych. Państwa inwestowały także w powszechne wykształcenie swoich obywateli. Jeśli nie w formie powszechnego i darmowego szkolnictwa aż do poziomu uniwersyteckiego, to w systemy stypendiów, ulg podatkowych, pomocy socjalnych czy korzystnych kredytów. Amerykański pakiet ustaw, znany jako „G.I. Bill” umożliwiał weteranom wojennym oprócz innych udogodnień socjalnych, także dostęp do wyższego wykształcenia. W połączeniu z inwestycjami w badania naukowe (zarówno państwowymi jak i prywatnymi) dało to całą lawinę nowych materiałów (np. tworzyw sztucznych) oraz wynalazków i odkryć naukowych przydatnych przy tworzeniu nowych produktów.

Powszechne wykształcenie musiało jednak wcześniej czy później doprowadzić do braku akceptacji dla dotychczasowych form rządzenia oraz organizacji i struktur społecznych. Lepiej wykształcone, świadome społeczeństwo, a szczególnie młode pokolenie wychowane w innych warunkach, mające inną mentalność niż rodzice i nawykłe do samodzielnego myślenia, przestało bezkrytycznie akceptować wszystkie posunięcia rządzących. Można powiedzieć, że była to pierwsza generacja, dla której przestało być oczywiste, że władza reprezentuje tylko interesy klasy posiadającej. Nie mogła pogodzić się z rolą przedmiotu i zaczęła się uważać za podmiot władzy w państwie. Symbolem dawnego porządku, jednoczącym młodzież na całym świecie był ogólny sprzeciw dla wojny wietnamskiej. W USA dołączył się do tego sprzeciw dla segregacji rasowej a w zachodnich Niemczech dla wszechobecności w rządzie, gospodarce i nauce ludzi z nazistowską przeszłością. Ten skumulowany bunt przeciwko starym porządkom wybuchł ze szczególną siłą w „magicznym” roku 1968 i przetoczył się przez USA i wiele państw Europy. Gdy dziś oglądamy archiwalne wiadomości, ówczesne filmy, czytamy teksty lub słuchamy dyskusji, wydają się one nam śmieszne i naiwne. Musimy jednak zrozumieć, że patrzymy na to oczami dzisiejszego świata, który jest zupełnie inny! Oczywiście, całe to ówczesne gadanie o rewolucji, lektura Trockiego, czy wymachiwanie czerwonymi książeczkami Mao, to była głupota i naiwność; ale ta generacja faktycznie odmieniła zatęchły i pełen hipokryzji świat swoich rodziców i doprowadziła do tego, że rządzący zostali zmuszeni do liczenia się z głosem zwykłych obywateli. To, że dzisiaj kobieta może być przywódcą państwa i szefem koncernu, że afroamerykanin jest prezydentem USA, że (jeszcze!) mamy prawo do płatnych urlopów, (względnie!) godziwą płacę, (jaką-taką!) emeryturę, że (jeszcze!) mamy prawo do w miarę swobodnego wyrażania swoich poglądów – było nie tak dawno nie do pomyślenia (i do dzisiaj nie jest jeszcze powszechnie akceptowane przez wiele kręgów społecznych). Musimy zdać sobie sprawę z tego, że prawa, które (jeszcze!) posiadamy i które wydają się nam oczywiste, nie zostały nam dane z dobrej woli, lecz zostały wywalczone przez poprzednie generacje kosztem prześladowań, pobytów w więzieniach i nierzadko utraty życia. Zastanawiające jest natomiast, że często ci sami ludzie, którzy w młodości, walczyli o więcej demokracji, teraz przeistoczyli się w polityków, którzy wszelkimi sposobami starają się ją ograniczać (stąd to moje „jeszcze”). Ale to już zupełnie inna historia…

Dalej ->