Klej czy dynamit – część 2

Wspomniałem w pierwszej części o diametralnie różnym podejściu Niemiec oraz pozostałych krajów strefy Euro do sprawy gospodarki. Niemcy postawili na zrównoważony budżet i na oszczędności. Pozostałe kraje na rozwój gospodarczy i zwalczanie bezrobocia (jedno i drugie z sukcesem). Przez pierwsze lata po wprowadzeniu Euro wszystko funkcjonowało bez większych zakłóceń. Jedynie w Niemczech społeczeństwo ubożało i rosło bezrobocie. Niemcy nazywane były powszechnie chorym człowiekiem Europy. W celu uzdrowienia chorego, zarówno niemieccy politycy, ekonomiści, a co najdziwniejsze, także związki zawodowe(!), stosowali z uporem metodę znaną ze średniowiecza – upuszczanie krwi. Jeśli po jej upuszczeniu nie następowała poprawa, oznaczało to według nich, że upuszczono za mało krwi – czyli oszczędności są zbyt małe. Równocześnie krzyczeli w niebogłosy, że postępowanie pozostałych krajów prowadzi prostą drogą do katastrofy. Jak widzimy, ich kasandryczne przepowiednie sprawdziły się – mamy kryzys Euro! Czy jednak Niemcy mają rację, mówiąc, że właśnie to postępowanie doprowadziło do kryzysu Euro? Sprawa nie jest taka prosta. Przede wszystkim nie jest łatwo wyjaśnić przyczyny tego kryzysu. Jest ich wiele. Co gorsza nie ma powszechnej jedności w tej sprawie. Nie ma też jedności w odpowiedzi na pytanie – co trzeba zrobić aby wyjść z tego kryzysu. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kompletne niezrozumienie tego, jak funkcjonuje unia walutowa. Ta sama waluta w wielu państwach, to nie to samo, co waluta w jednym państwie! Że nie rozumieją tego zwykli obywatele, dziennikarze i politycy – to można jeszcze zrozumieć. Ale że nie rozumieją tego (albo może nie chcą zrozumieć) ekonomiści – to zakrawa już na skandal i jest jeszcze jednym potwierdzeniem (nie tylko mojego) przekonania, że ekonomia to nie nauka, ale forma intelektualnej prostytucji! Jeszcze bardziej można się utwierdzić w tym przekonaniu, gdy prześledzi się samotną walkę, jaką od lat toczy niemiecki ekonomista Heiner Flassbeck. Były szef UNCTAD przedstawia najbardziej spójną intelektualnie, opartą na faktach i oficjalnych danych, analizę przyczyn kryzysu Euro. Po kolei rozprawia się też z innymi poglądami i próbami wyjaśnień. Wspomniałem już o nim w jednym z moich wcześniejszych wpisów. Gdy prześledzi się jego stronę internetową, można jedynie ze smutkiem powiedzieć, że jest to głos wołającego na puszczy. Od lat śledzę jego artykuły i jak do tej pory wszystkie jego przepowiednie sprawdziły się – co najlepiej świadczy o ich trafności.
Nie wiem, czy uda mi się w przystępny sposób przedstawić jego poglądy, ale spróbuję.

Mówiąc w największym skrócie, obecnemu kryzysowi Euro winni są Niemcy, którzy poprzez swoją wspomnianą już wyżej politykę oszczędności, połączoną z dumpingiem płacowym, doprowadzili do nadmiernej konkurencyjności (cenowej!) swojej gospodarki. W efekcie ich towary stały się tańsze od takich samych towarów w pozostałych krajach strefy Euro. Doprowadziło to do zachwiania równowagi w handlu międzynarodowym i do nadmiernego zadłużenia tych krajów wobec Niemiec. W normalnych warunkach – gdy każdy kraj ma swoją walutę – taka nierównowaga jest niwelowana przez pozostałe kraje, poprzez dewaluację (obniżkę kursu, czyli potanienie) ich walut. Inną możliwością jest rewaluacja (podwyżka kursu, czyli podrożenie) waluty kraju-eksportera przez „rynek”. W jednym i drugim przypadku dochodzi do wyrównania cenowej konkurencyjności towarów. W unii walutowej kraje pozbawione są takiej możliwości – w końcu wszyscy mają tę samą walutę. Aby zobaczyć skalę tego zjawiska, konieczne jest porównanie realnych kursów wymiany. Wyjaśnijmy sobie najpierw co to takiego. W odróżnieniu od nominalnych kursów wymiany, czyli kursów pomiędzy dwiema różnymi walutami, jest to stosunek w jakim może być wymieniony umowny koszyk towarów i usług w jednym kraju na taki sam koszyk w innym kraju. Skalę tego zjawiska w strefie Euro widać w unijnym raporcie. Wykres jest mało czytelny, ale od razu rzuca się w oczy najniższa krzywa, należąca do Niemiec.

Inną, może nawet lepszą, metodą jest porównanie jednostkowych kosztów pracy. Jest to po prostu stosunek kosztów pracy do produktu krajowego. Ten wskaźnik daje nam równocześnie lepszy obraz inflacji panującej w danym kraju. Porównanie głównych krajów strefy Euro, daje nam ten sam obraz, co w wypadku realnych kursów wymiany. Niemcy znowu wyraźnie odróżniają się od pozostałych krajów.

Jeśli pominie się ewentualność wystąpienia ze strefy Euro, istnieją praktycznie tylko dwie metody powrotu do stanu równowagi: albo Niemcy przez wiele lat z rzędu będą podwyższać płace, albo pozostałe kraje zaczną wzorem Niemiec także obniżać płace i wydatki budżetowe. Nie trzeba być geniuszem, aby przewidzieć, która ewentualność zostanie wybrana. Na pewno nie pierwsza!

O ile nie bardzo można negować fakty, to można je różnie interpretować. Tak samo jest z oceną tego zjawiska. W Niemczech, oraz w dużej mierze także w Europejskim Banku Centralnym, dominuje przekonanie, że Niemcy robią wszystko prawidłowo, dbając o konkurencyjność swojej gospodarki. Nic dziwnego, takie postępowanie jest całkowicie zgodne z miłościwie nam panującą neoliberalną doktryną, mówiącą, że każde działanie prowadzące do obniżek płac, jest prawidłowe.

Danymi można także manipulować. Jeśli trzeba, można je także fałszować. Przed taką metodą nie cofnął się nawet szef Europejskiego Banku Centralnego – Mario Draghi. 14 marca 2013 zaprezentował on szefom państw grupy Euro dane, które miały obrazować skalę utraty konkurencyjności przez państwa nieidące „niemiecką drogą”. Szkopuł w tym, że dane te były fałszywe! Wykresy na stronie 10. mają pokazywać stosunek wzrostu płac (Compensation per Employee) do wzrostu wydajności pracy (GDP per Employee). O ile wzrost wydajności został przedstawiony jako wzrost realny – czyli z uwzględnieniem inflacji, o tyle wzrost płac – jako nominalny, czyli bez uwzględnienia inflacji! Na szefach państw wykresy te zrobiły oczywiście piorunujące wrażenie. Nie wiedzieli oni jednak, że były to dane fałszywe. Niech mi nikt nie opowiada bajek, że szef EBC i jego współpracownicy robią takie szkolne błędy! Chodziło niedwuznacznie o wywarcie presji, na podjęcia przez te kraje działań identycznych jak w Niemczech! Churchill powiedział kiedyś, że polityk to ktoś, kto dwa razy pomyśli, zanim nic nie powie. O szefach banków centralnych można powiedzieć to samo. Tylko, że wcześniej co najmniej cztery razy pomyślą.

Skalę nacisku na poszczególne kraje najlepiej pokazuje to, co stało się po ostatnich wyborach w Portugalii. Prawicowy rząd, który wprowadził drastyczne oszczędności i cięcia socjalne, stracił większość parlamentarną na rzecz lewicy. Prezydent Portugalii, zamiast powierzyć misję tworzenia nowego rządu zwycięzcom, złamał konstytucję i zlecił prawicy utworzenie mniejszościowego rządu, który nie ma szans na rządzenie krajem. Paradoksalnie to amerykańskie media nazwały rzecz całą po imieniu: „Portugal’s Democracy Cracks Under Weight Of Austerity” – portugalska demokracja załamała się pod ciężarem programu oszczędnościowego! O Grecji nie ma nawet co mówić. Były grecki minister finansów i uczestnik rokowań określił warunki umowy jako „fiskalny waterboarding”!

Nie trzeba także wysokiego ilorazu inteligencji, aby wyobrazić sobie co się stanie, gdy wszystkie państwa pójdą „niemiecką drogą” – zaczną oszczędzać i obniżać płace. W tej chwili Niemcy są „mistrzami świata” w eksporcie. Także w naszych mediach stawiani są z tego powodu za wzór do naśladowanie. Czy słusznie? Media stwarzają oszukańczy obraz kraju, którego gospodarka funkcjonuje rzekomo na zasadzie: jesteśmy syci, więc sprzedajemy to, czego nie jesteśmy w stanie sami skonsumować. Gdy patrzymy jednak na powyższe dane, widzimy jednak zupełnie inny obraz, który opisać można słowami: konsumujemy coraz mniej, aby coraz więcej sprzedać. Jednostkowe koszty pracy mówią nam także jednoznacznie, że niemieckie społeczeństwo, poza wątpliwą satysfakcją bycia „mistrzem świata”, nic z tego nie ma!

Zastanówmy się w tej chwili, co się stanie, jeśli wszyscy, naśladując Niemców, zaczną oszczędzać. Kto wtedy będzie kupował wszystkie te wyprodukowane towary? Chyba Marsjanie. Będziemy mieli recesję i deflację niewyobrażalnych rozmiarów!

Czy zatem wszyscy ci profesorowie, eksperci i szefowie banków są takimi idiotami, że nie są w stanie tego zrozumieć? Na pewno nie! Są luksusowymi, dobrze opłacanymi prostytutkami i nie chcą skończyć, jak były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego – Dominique Strauss-Kahn. Zaledwie kilka dni po swoim wystąpienia, w którym krytykował politykę MFW i przedstawiał zmiany, które chce wprowadzić, został na podstawie sfingowanych oskarżeń oskarżony o gwałt. Po medialnym linczu został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska. W podobny sposób został parę lat wcześniej „załatwiony”, niewygodny dla Wall Street, Eliot Spitzer.

Należy jednak zadać sobie także pytanie: jak mogło dojść do takiej nierównowagi? Po prostu, wspomniane w poprzednim odcinku kryteria z Maastricht, mówią wyłącznie o inflacji. Nie ma w nich ani słowa o deflacji! Nie da się teraz powiedzieć, czy nikt o tym nie pomyślał, czy też zrobiono to umyślnie. Możemy to sobie różnie interpretować, faktem jest jednak, że Niemcy (świadomie lub nie) od momentu prac przygotowawczych do unii walutowej, do chwili obecnej, robią wszystko, aby tę unię rozsadzić. Początkowo robił to niemiecki bank centralny – Bundesbank, potem pałeczkę od razu przejęły kolejne rządy, które wykorzystały wspomnianą wyżej lukę w kryteriach stabilizacyjnych. Paradoksalnie Niemcy są krajem, który najbardziej na tej unii skorzystał. Drugi raz w powojennej historii przychodzi im z pomocą międzynarodowy system walutowy. Pierwszy raz był to system z Bretton Woods i stały kurs wobec dolara, który, mimo szybkiego rozwoju gospodarczego Niemiec, utrzymywał kurs marki na zaniżonym poziomie. Ułatwiło to w dużej mierze powojenny niemiecki cud gospodarczy, stwarzając warunki do sprzedaży niemieckich towarów po zaniżonych cenach. Gdyby niemiecka marka istniała do dziś, jej obecny niebotyczny kurs uniemożliwiłby Niemcom jakikolwiek eksport. Oni najwięcej korzystają też na wojnie walutowej, jaką prowadzi obecnie EBC i stałym dążeniu do zaniżenia wartości Euro. Podcinają więc gałąź, na której siedzą! Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: czemu tak robią? Spotkałem się już z wieloma teoriami na ten temat. Także z teoriami spiskowymi, mówiącymi, że jest to spisek Bundesbanku, dążącego do ponownego wprowadzenia marki i uczynienia z niej waluty światowej i następcy dolara. Nie bardzo w to wierzę i nie sądzę, że byliby aż tak naiwni aby wierzyć, że USA na coś takiego pozwolą! Prędzej skłonny jestem użyć słów Chrystusa na krzyżu i powiedzieć: wybaczcie im, albowiem nie wiedzą co czynią!

Co zatem należy w obecnej sytuacji zrobić? Co do tego także nie ma zgody. Jest parę propozycji europejskich polityków. Wspomnę o nich w następnym odcinku. Spróbuję wtedy także wyjaśnić, czemu nie będą one funkcjonować. Jak już wspomniałem, zarówno Niemcy, jak i EBC są zdania, że wszyscy, wzorem Niemiec, powinni oszczędzać. Wyjątkiem jest tu znowu Heiner Flassbeck, który mówi, że w najbliższych latach konieczne są w Niemczech solidne podwyżki płac i umiarkowane oszczędności w pozostałych krajach. Wyjaśniłem już wcześniej, czemu nikt go nie posłucha, chociaż jest to najbardziej sensowna propozycja!

Co się jednak stanie, gdy żaden z krajów nie będzie chciał ustąpić? Ani Niemcy nie będą chcieli zrezygnować ze swoich nadwyżek w handlu zagranicznym, ani pozostałe kraje obniżać poziom życia swoich obywateli? Tak na prawdę nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Możliwe są różne scenariusze. Poza jedynym realnie możliwym scenariuszem – rozpadem unii walutowej, nie są one jednak zbyt realne. Jednym z nich są na przykład cła na produkty niemieckie. Byłoby to jednak praktycznie końcem wolnego handlu w Unii i początkiem jej rozpadu. Innym wariantem jest unia transferowa. Mówiąc w uproszczeniu, kraje z nadwyżką w handlu, transferowałyby swoje zyski do krajów z deficytem. Jest to całkowicie nierealne. Oznaczałoby to w praktyce, że Niemcy musieliby pracować na „leniwych” przedstawicieli pozostałych krajów Europy. Jeszcze inną możliwością jest rozwiązanie, które funkcjonuje w każdym państwie na świecie, posiadającym swoją walutę: wszystko trafia do wspólnego kotła – budżetu i z niego rozdzielane jest między wszystkie państwa. To jednak oznaczałoby jednak konieczność powstania rządu europejskiego i praktycznie likwidację poszczególnych państw. W chwili obecnej jest to także całkowicie nierealne.
Można podawać jeszcze wiele scenariuszy, ale wszystkie można od razu między bajki włożyć.

Możemy sobie zatem już odpowiedzieć na postawione w tytule pytanie: czy Euro to klej, który spaja Unię Europejską, czy też dynamit, który ją rozsadza. Widać jednoznacznie, że w obecnej postaci jest to dynamit! Czy się to zmieni – trudno dziś powiedzieć, zwłaszcza, że jest jeszcze sporo innych „lasek dynamitu” mogących Unię rozsadzić. Ale to jest już inny temat.

Spotkałem się gdzieś z określeniem, że polityka polskiego rządu w kwestii wejścia do strefy Euro przypomina pijanego w drzwiach. W tamtej wypowiedzi miał to być zarzut, ale ja sądzę, że jest to polityka godna pochwały! Niech nasze rządy stoją w tych drzwiach nie dając ich zamknąć, wodząc błędnym wzrokiem i coś tam bełkocząc bez ładu i składu. Tak naprawdę i tak nie potrafią nic innego robić, więc nawet nie muszą udawać – świetnie im to wychodzi! Nie muszą nic więcej robić. W zależności od sytuacji albo zostaniemy wepchnięci do środka przez chcących wejść, albo wypchnięci na zewnątrz przez wychodzących.