Klej czy dynamit – część 3

W poprzednich odcinkach przedstawiłem pogląd niemieckiego ekonomisty Heinera Flassbecka, że główną przyczyną obecnego kryzysu Euro jest (neo)merkantylistyczna polityka Niemiec. Flassbeck nie jest osamotniony w swoich poglądach. Szczególnie w krajach anglosaskich podziela się jego argumenty. Spróbujmy sobie zatem nieco dokładniej wyjaśnić na czym owa polityka polega, jakie są jej skutki i czemu jest ona tak niebezpieczna w przypadku unii walutowej.

Zacznijmy może od wyjaśnienia sobie tego, jakie są kryteria prawidłowego funkcjonowania unii walutowej.

Otóż łączenie się państw w unię walutową jest możliwe tylko wtedy, gdy jej państwa członkowskie rozumieją i akceptują fakt, że manipulowanie wartością waluty poprzez inflację lub deflację (deflację, o której „zapomniano” w kryteriach z Maastricht) przestaje być elementem polityki gospodarczej.

Tutaj znowu musimy się zatrzymać przy pojęciu inflacji. O problemie z jej definicją wspomniałem już krótko w moim wstępie. Według miłościwie nam obecnie panującej teorii monetarystycznej, której ojcem jest Milton Friedman, inflacja następuje wtedy, gdy zwiększa się ilość pieniędzy w obiegu. Popatrzmy na kraj, który od 1990 roku walczy z deflacją – na Japonię. O przyczynach tamtejszego kryzysu wspomniałem także w moim wstępie. Chyba nikt nie potrafi już określić sum, jakie japoński bank centralny wpompował w tamtejszy system monetarny. Są po prostu niewyobrażalne! I co z tego wynikło? Zgodnie z panującą teorią powinna tam szaleć hiperinflacja, jakiej świat nie widział. Co mamy zamiast niej? Pogłębiającą się deflację!! Minęło ĆWIERĆ WIEKU(!!!) i dopiero teraz niektórym ekonomistom zaczyna świtać w głowach, że coś tu k… nie gra!!! Na razie są oni jeszcze w mniejszości i są w najlepszym wypadku obiektem drwin ze strony swoich twardogłowych kolegów. Większość dalej „idzie w zaparte” i neguje fakty. Najlepszym tego przykładem jest Europejski Bank Centralny. Europa jest mniej więcej w tym miejscu, co Japonia w 1990 roku. A co robi Mario Draghi? Przy akompaniamencie jazgotu niemieckich ekonomistów, wieszczących nadciągającą hiperinflację, wpompowuje miliardy Euro w system monetarny Unii w nadziei, że może jemu uda się to, co nie udało się Japończykom. Życzę powodzenia! Do tych ludzi jeszcze nie dotarło, że inflację wywołuje tylko wzrost płac! A ten jest obecnie tematem tabu!!!

Wyjaśniłem też w poprzednim odcinku, co to są jednostkowe koszty pracy. Jak zatem można przy ich pomocy zdefiniować kryterium dwuprocentowej inflacji? To proste. Jeśli wydajność pracy w jakimś kraju wzrosła o 1%, to aby osiągnąć wymagany, dwuprocentowy, poziom inflacji, płace muszą wzrosnąć o 3%.

Gdybyśmy zatem chcieli prawidłowo zdefiniować kryteria z Maastricht, to powinny one brzmieć: kraje członkowskie unii walutowej zobowiązują się do wzrostu płac nie większego niż 2% ponad procentowy wzrost wydajności pracy. Dobrze byłoby także przezornie zastanowić się co zrobić, gdy wydajność pracy spadnie…

Widzimy więc, że kluczem do wyrównanego, niskiego poziomu inflacji we wszystkich krajach unii walutowej jest polityka płacowa. W praktyce polega to na tym, że wszystkie kraje takiej unii muszą się dopasować do swojego poziomu rozwoju gospodarczego – a więc wielkość konsumpcji w każdym kraju musi być w przybliżeniu równa wartości produkcji. Kraje takie zobowiązują się zatem do tego, że nie będą żyć ponad stan. Nie ma przy tym najmniejszego znaczenia ile godzin w tygodniu pracuje się w każdym z krajów. Długość urlopu także nie ma znaczenia. Bez znaczenia jest także wiek przejścia na emeryturę, czy w południe odbywa się sjestę lub inne temu podobne czynniki.

Jak już wcześniej wspomniałem, w unii walutowej nie ma możliwości dewaluacji własnej waluty. Kiedyś korzystały z tego szczególnie chętnie kraje południa Europy, zwłaszcza Włochy. Płace, a co za tym idzie inflacja, rosły tam szybciej niż na północy Europy, więc w pewnym momencie włoskie towary przestawały być konkurencyjne – były zbyt drogie. Rząd włoski dewaluował wtedy Lira i włoski eksport stawał się znowu opłacalny.

Każdy rząd stara się „przekupić” wyborców podwyższając ich poziom życia, a więc zwiększając ich dochody (i automatycznie inflację). Że jakiś rząd może świadomie zmniejszać dochody społeczeństwa, i to bezkarnie przez wiele kadencji, widocznie nie mogło się pomieścić w głowach architektów europejskiego systemu walutowego. To może być jedynym logicznym wytłumaczeniem faktu pominięcia deflacji w kryteriach z Maastricht.

Dlaczego rezygnacja z życia ponad stan jest taka ważna? Jeśli jakiś kraj konsumuje więcej towarów i usług niż wynosi jego PKB, musi się zadłużyć. Musi zatem znaleźć wierzyciela, który mu te pieniądze pożyczy. Wierzyciela, który, jak sama nazwa wskazuje, wierzy, że kiedyś otrzyma swoje pieniądze (z nawiązką, czyli z oprocentowaniem) z powrotem. Wierzyciel musi zatem konsumować mniej, niż jego możliwości. Ze swojej niewykorzystanej siły nabywczej może udzielić pożyczki. Oczywiście dłużnik musi potem ograniczyć swoją konsumpcję, aby móc spłacić swoje zobowiązania. Jeśli tego nie zrobi – zbankrutuje. Wierzyciel, który nie zamierza konsumować części swojej produkcji, musi z kolei znaleźć chętnego do zadłużenia się – inaczej będzie produkował do magazynu. Wynika z tego, że potencjalny dłużnik może tylko wtedy żyć ponad stan, jeśli ktoś inny jest gotowy do życia poniżej swoich możliwości. I odwrotnie. Chcący oszczędzać musi znaleźć chętnego do zaciągania kredytów. Trochę trudno jest nam to zrozumieć, gdyż oszczędzanie postrzegamy z punktu widzenia gospodarstw domowych. Ale w gospodarce nie ma możliwości wrzucania monet do skarbonki, upychania banknotów pod materacem, albo po prostu wpłacania na konto w banku. Nie można oszczędzać, jeśli nie ma nikogo, kto chce się zadłużać! Rząd niemiecki chlubi się wzrostem gospodarczym bez zadłużenia. Przemilcza jednak fakt, że długi „eksportuje” razem ze swoimi towarami, i że są to długi klientów! To samo można powiedzieć o bezrobociu. Jest ono „eksportowane” do krajów, które kupują niemieckie towary zamiast własnych.

Jak jednak przenieść te reguły na cały kraj, składający się często z milionów obywateli i firm? Poza przypadkami konieczności zakupów produktów konkretnych firm, konsumenci kierują się ceną i wybierają po prostu tańszy produkt. Nikogo nie interesuje, czy jest to produkt rodzimy, czy obcy. Rządy nie mogą także w taki czy inny sposób ograniczać lub narzucać swoim podmiotom gospodarczym co i gdzie mają kupować. Wyrównanie bilansów handlowych musi następować automatycznie, poprzez zasady, których przestrzegają wszystkie kraje będące członkami unii walutowej. Te zasady wynikają bezpośrednio z przymusu dopasowania się do swoich możliwości gospodarczych. Te możliwości zaś, wynikają z umiejętności osiągania dochodów z posiadanych zasobów pracy i kapitału. Zmiany w wydajności pracy, przekładać się muszą na zmiany w osiąganych dochodach.

Mam nadzieję, że rozumiemy teraz, że kraj, który narusza kryteria z Maastricht niejako „od dołu”, czyli nie osiąga wymaganego poziomu inflacji, w nieuczciwy sposób osiąga korzyści kosztem innych krajów członkowskich grupy Euro. W dodatku są to korzyści podwójne! Z jednej strony nie musi się obawiać dewaluacji walut swoich partnerów handlowych, z drugiej nie musi się także obawiać rewaluacji swojej waluty. Ma wspólną walutę – Euro! Rynki walutowe interesuje jedynie pozycja Euro w gospodarce światowej. Nie interesuje je to, co się dzieje wewnątrz unii walutowej. Kraj taki odbiera zatem pozostałym krajom grupy Euro, także ich partnerów handlowych spoza tej grupy.

Takie wykorzystywanie niewłaściwie skonstruowanej unii walutowej ma jednak konsekwencje dla rynku wewnętrznego kraju, który to robi. Ubożejące społeczeństwo mniej konsumuje i te działy gospodarki, które nie mogą wyrównać eksportem strat poniesionych na rynku wewnętrznym osiągają mniejsze dochody i często bankrutują. Ich zwolnieni pracownicy, którzy trafiają na rynek pracy, bardzo rzadko znajdują zatrudnienie w firmach żyjących z eksportu. Jeżeli już, to za bardzo niską płacę. Te działy gospodarki, które są zdane na rynek wewnętrzny, muszą się więc dostosować do niskiego popytu i maksymalnie obniżać ceny swoich towarów i usług. Taka redukcja dochodów firm powoduje z kolei brak możliwości i sensu inwestycji. Posiadane moce produkcyjne są odnawiane jedynie wtedy, gdy nie nadają się już do użytku, lub gdy nie ma innego wyjścia. To jest dodatkowym hamulcem dla wewnętrznej koniunktury.

Fakt, że europejska unia walutowa jest źle skonstruowana został już dostrzeżony. Niestety nie wszyscy dostrzegli jeszcze co w niej źle funkcjonuje. Najlepiej widać to, gdy popatrzymy na propozycje jej reform.

Zacznijmy może od propozycji „winowajcy”, czyli Niemiec. Oczywiście trudno spodziewać się jakiejś rozsądnej propozycji z ich strony. Wprawdzie są oni skłonni zaakceptować powstanie europejskiego „ministerstwa finansów” i czegoś w rodzaju wspólnego europejskiego budżetu, ale nie byłby to jakiś demokratycznie kontrolowany organ, którego celem byłaby naprawa sytuacji gospodarczej w Unii, i który miałby możliwość zmuszenia Niemiec do zmiany swojej polityki gospodarczej. Niemcy, jako największy kraj i największa gospodarka w Unii, przewidują po prostu, że ich merkantylistyczna polityka rozszerzona zostanie na całą strefę Euro, a w pośredni sposób także na pozostałe kraje Unii Europejskiej. Obrazowo mówiąc, byłoby to rozszerzenie polityki gospodarczej Niemiec na całą Unię, a kryzys Euro uzyskałby rozmiary kryzysu światowego, gdyż rolę dłużników musiałyby przejąć pozostałe kraje całego świata!

 

Przejdźmy teraz do innego aspektu kryzysu Euro. Wiele osób z pewnością słyszało, że wiele krajów strefy Euro dotkniętych jest kryzysem. Często określa się te kraje mianem grupy PIIGS – od angielskich nazw Portugalii, Irlandii, Włoch, Grecji i Hiszpanii. Pomińmy tu Grecję, gdyż jest to szczególny przypadek. Chodzi mi głównie o Hiszpanię, Portugalię, Irlandię i Włochy. We wszystkich tych krajach gwałtownie wzrosło zadłużenie publiczne. Praktycznie w ciągu nocy! Aby było jeszcze dziwniej wszystkie te kraje miały wcześniej jedynie niewielkie zadłużenie (wyjątkiem są Włochy) i niewielki deficyt budżetowy. Niektóre kraje miały nawet jego nadwyżkę! Co się więc stało? Jaka to katastrofa je dotknęła? W naszych mediach nigdzie nie znalazłem wyjaśnienia tej zagadki. Wikipedia ma stronę na ten temat, ale jej polski autor nie popisał się pracowitością  . Strony w innych językach są kilkakrotnie większe! Nie znaczy to jednak, że więcej wyjaśniają. Zawierają po prostu nieporównanie więcej danych. Autor polskiej strony denerwuje także powtarzaniem typowej neoliberalnej mantry o braku konkurencyjności europejskich gospodarek (czytaj: zbyt wysokich zarobkach), nadmiernej regulacji rynku pracy (czytaj: pracownik nie ma statusu niewolnika) i temu podobnych bzdur. Spróbujmy zatem wyjaśnić sobie co się w tych krajach stało. Trzeba powiedzieć, że autor polskiej strony przedstawił mechanizm tego kryzysu krótko i wyględnie trafnie, pisząc, że:

„Od 2008 r. Unia Europejska znalazła się w głębokim kryzysie finansowym i gospodarczym. Był on spowodowany skumulowaniem się skutków wielu niekorzystnych zjawisk, takich jak załamanie na rynku kredytów hipotecznych w USA w latach 2007–2008, wysoki dług publiczny i wybujała ekspansja kredytu bankowego w niektórych państwach członkowskich strefy euro, nadmierne inwestycje spekulacyjne w takich obszarach jak budownictwo, nieruchomości i usługi finansowe, a także szybki wzrost cen na rynkach surowców, paliw i żywności. Jednak najważniejszym czynnikiem, odróżniającym zarazem obecny kryzys od wielu wcześniejszych cyklicznych załamań koniunktury, jest nadmierne zadłużenie zarówno sektora publicznego, jak i prywatnego, które doprowadziło do gwałtownego spadku zaufania na rynkach finansowych, zmusiło wiele państw do przyjęcia drastycznych programów oszczędnościowych, i utrudnia przezwyciężenie kryzysu.

Bezpośredni mechanizm kryzysu zadłużenia i jego przenoszenia się do kolejnych państw jest stosunkowo prosty. Można go w skrócie wyrazić poprzez następującą sekwencję wydarzeń:

  • kryzys rozpoczyna się od wydarzenia, które powoduje spadek zaufania inwestorów do zdolności rządu danego państwa do terminowej obsługi długu publicznego i w efekcie prowadzi do wyprzedaży jego obligacji skarbowych;
  • utrzymujący się spadek cen rynkowych obligacji powoduje sukcesywny wzrost ich rentowności i stąd konieczność podniesienia stopy procentowej dla nowych emisji;
  • o ile odnośny proces nie zostaje powstrzymany, wzrost rentowności obligacji (kosztu długu) osiąga w końcu poziom, który w ocenie rynku jest nie do utrzymania, tj. musi doprowadzić do niewypłacalności danego państwa; następuje otwarta faza kryzysu – rząd tego państwa traci faktycznie w tym momencie dostęp do rynku i zostaje zmuszony do wystąpienia o międzynarodową pomoc finansową.”

Według niego, wydarzeniem, które spowodowało spadek zaufania inwestorów, było głównie nadmierne zadłużenie sektora państwowego i prywatnego. W wypadku Grecji (częściowo także Włoch), jest to prawdą. Gdy spojrzy się jednak na wspomniane wyżej strony w innych językach, dostrzeżemy w danych, jakie tam znajdziemy, że zadłużenie publiczne w pozostałych krajach było relatywnie niskie i w 2011 roku zaczęło gwałtownie rosnąć! Co się stało w tych krajach, że nagle zaczęły się masowo zadłużać? Tego już autor nie wyjaśnia. Aby to zrozumieć, musimy prześledzić drogę pieniędzy, jakie zarobili Niemcy na swoim exporcie. Banki niemieckie, do których te pieniądze trafiły, po prostu nie bardzo wiedziały, co z nimi zrobić. Możliwości inwestycyjnych w samych Niemczech, w sytuacji gdzie wszyscy oszczędzają, nie ma zbyt wiele. Zaczęły się więc rozglądać po krajach sąsiednich. Szczególnie w Hiszpanii, ale także w innych krajach, trwała dobra koniunktura budowlana. Wszyscy jak szaleni inwestowali w nieruchomości. Tamtejsze banki nie były w stanie zaspokoić potrzeb kredytowych swoich obywateli, więc banki niemieckie chętnie przyszły im z pomocą. Ta „pomoc”, w postaci taniego kredytu, doprowadziła do powstania ogromnych baniek spekulacyjnych. To były właśnie owe „nadmierne inwestycje spekulacyjne w takich obszarach jak budownictwo, nieruchomości i usługi finansowe”, o których wspomina autor Wikipedii.

KAŻDA(!!) bańka spekulacyjna musi jednak kiedyś pęknąć. Tak było i tym razem. Banki, które udzieliły ogromną ilość kredytów hipotecznych stanęły przed widmem bankructwa. Ich długi przejęły więc państwa (oczywiście pod naciskiem Niemiec). To była ta tajemnicza przyczyna gwałtownego wzrostu zadłużenia publicznego! To było także owo wydarzenie, „które powoduje spadek zaufania inwestorów do zdolności rządu danego państwa do terminowej obsługi długu publicznego i w efekcie prowadzi do wyprzedaży jego obligacji skarbowych”.

Szczególnym przypadkiem był Cypr. Kraj ten nie miał najmniejszych kłopotów gospodarczych, ale tamtejsze banki miały w swoich bilansach ogromną ilość greckich obligacji. Gdy stały się one prawie bezwartościowe, banki stanęły przed widmem bankructwa. Cypr był jednak zbyt małym krajem, aby w całości przejąć długi swych banków. Został więc zmuszony do wydania ustaw, które umożliwiłyby częściową spłatę owych długów przez wykorzystanie pieniędzy znajdujących się na kontach oszczędnościowych (bail-in). W przyspieszonym tempie, praktycznie w ciągu nocy, cypryjski parlament uchwalił odpowiednie przepisy. Dokładniej opisałem to już wcześniej.

Paradoksalnie kryzys w strefie Euro może być zalążkiem zmian uzdrawiających Unię Europejską. Wprawdzie w wielu krajach (także w Polsce) coraz głośniej odzywają się siły, dla których Unia jest źródłem wszelkiego zła, ale powstają, na razie nieśmiałe inicjatywy, które stawiają sobie za cel jej zreformowanie. Były grecki minister finansów Yanis Varoufakis wystąpił z inicjatywą stworzenia ruchu na rzecz demokratyzacji Unii Europejskiej. Czy coś z tego wyniknie? Nie wiadomo. Osobiście trzymam kciuki!